Myślę, że każdy z nas przed rozpoczęciem czytania książki zagląda na
tył okładki i czyta streszczenie. Czytając notatkę o autorze byłam
trochę zdziwiona, że napisał ją Gaël Faye - francuski
muzyk. Dlatego na samym początku tej recenzji zamieszczę Wam parę
utworów, w których można mocno usłyszeć afrykańskie dźwięki.
Dziwię się, że muzyk napisał książkę, a ze mną wcale nie jest lepiej. W większości czytelników bloga myśli, że studiuję bądź ukończyłam filologię romańską. Nic bardziej mylnego. Po prostu sama przy pomocy moich znajomych nauczyłam się tego języka i teraz mogę z tego miejsca do Was pisać.
Przyzwyczailiśmy
się, że każdy znany "celebryta" pisze książkę o zastosowanej diecie,
swoim codziennym życiu czy zdrowym odżywianiu. Jednak warto przeczytać
tą książkę i zobaczyć jakie były losy imigrantów z Afryki we Francji w
latach 90.
Emigranci zgodzą się ze mną, że towarzyszy nam od czasu do czasu uczucie tęsknoty za ojczyzną, za krajem, w którym się wychowaliśmy. Autor książki pokazuje nam jak ciężko jest nie myśleć o swojej ojczyźnie, o kraju, w którym spędziliśmy nasze dzieciństwo.
W książce poruszany jest również wątek epistolografii czyli sztuka pisania listów. Od wielu lat spotykamy się z tym, że listy pisane są pomiędzy szkołami różnych krajów. W przypadku głównego bohatera Gabriela pochodzącego z Burundi, pisał on do Laury - dziewczynki z Orleanu. Poprzez listy tworzy się niesamowita atmosfera oraz więź pomiędzy adresatem a odbiorcą. Tego nie znajdziemy już w wiadomościach na Messengerze czy w e-mailach.
Do listów od zawsze byłam pozytywnie nastawiona oraz chciałam pisać ich jak najwięcej. Można powiedzieć, że swoją drugą pasję połączyłam z pożytecznym - z nauką języka francuskiego. Od prawie roku jestem wolontariuszką w jednej z fundacji adopcji serca dzieci z Afryki. Pomagam w tłumaczeniu listów z języka francuskiego na polski oraz odwrotnie. Sprawia mi to ogromną radość, kiedy mam możliwość oddania cząstki siebie innej osobie.
Głównym wątkiem w książce są wojny w dwóch sąsiadujących ze sobą krajach: Burundi oraz Rwandzie. Autor pokazuje nam, że wojnami domowymi w Afryce nie były zainteresowane zarówno media zagraniczne jak i ONZ. Tym samym afrykańska ludność w walkach musiała radzić sobie sama. Po przeczytaniu książki oraz wielu listów z Afryki jestem przekonana, że w dalszym ciągu ludność, w większości spraw, musi liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Wiadomo są różne stowarzyszenia międzynarodowe, ale jest to niewielki odsetek pomocy, którą Afrykańczycy powinni otrzymać.
Jeden z kolegów Gabriela z dzieciństwa o imieniu Armand miał dwie osobowości: pierwszą potulną i posłuszną wobec ojca-dyktatora, a drugą uliczną wypełnioną różnymi wybrykami. Ten wątek w książce pokazuje nam, jak dwojako zachowujemy się w różnych sytuacjach. Uświadamia to nam, że wokół nas budujemy fałszywe tożsamości, dzięki czemu zyskujemy sławę oraz popularność, która jest ślepa i prowadzi nas tak naprawdę donikąd.
Wspomnę Wam jeszcze o dwóch zaletach tej książki. Po pierwsze ma ona twardą okładkę, dzięki czemu nic jej się nie stało w mojej torebce. Po drugie, ostatnio zaczęłam bardziej zwracać na ekologię i bardzo sobie cenię wydawnictwa, które drukują książki na papierze z recyklingu - duży plus ode mnie dla wydawnictwa WAB.
Na koniec chciałabym zachęcić Was do przeczytania tej książki. Przedstawię Wam wiersz Jacques'a Roumaina, który idealnie podsumowuje książkę:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz